– Przyszedł Ksiądz do Jana Pawła II, kiedy Ojciec Święty miał już za sobą 18 lat pontyfikatu i 70 pielgrzymek. Był chory. Jakiego człowieka Ksiądz spotkał?
– Ojciec Święty nie był jeszcze tak bardzo chory. Używał laski, ale jeszcze nie publicznie. Kiedy wchodził do Auli Pawła VI, od samochodu szedł z laską, ale potem całą scenę przemierzał już bez niej. To były dopiero początki, pierwsze objawy choroby Parkinsona. Ojciec Święty przyjmował to z wielką pokorą i ufnością.
– Na Filipinach już tą laseczką machał…
– To był cały on. Zawsze potrafił zrobić albo powiedzieć coś, co chwytało za serce. (…) Miał wyjątkowe poczucie humoru. Pamiętam, jak zostałem prałatem. Miałem 36 lat. To było rok po tym, jak przyszedłem do Ojca Świętego. Miał mnie za młodego. Kiedy patrzył na mnie, to zawsze się uśmiechał. Kiedy na audiencje nie zakładałem sutanny prałackiej, pytał gestem, gdzie jest ta sutanna z czerwoną obszywką… Najbliższe otoczenie widziało to i śmiało się. Ja też się śmiałem (…)
– Dużo było takich chwil?
– Dużo. Kiedyś przyniosłem Ojcu Świętemu list od pewnego biskupa. Chyba francuskiego. Ojciec Święty pracował. Wchodzę do jego gabinetu i mówię, że jest list. I przekręciłem nazwisko. Ojciec Święty nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Śmiał się chyba przez pięć minut. Mnie też się udzieliło. Aż ksiądz Stanisław musiał interweniować. Bo nie wiedział, o co chodzi.
– Traktował Księdza jak syna?
– Można tak powiedzieć. Miał do nas ojcowski stosunek. Ksiądz Stanisław mówił, że Ojciec Święty nie od razu darzył wszystkich zaufaniem. Przez jakiś czas zachowywał rezerwę. Mnie po pierwszym spotkaniu powiedział tak: „Mieciu, możesz być spokojny. Ojciec Święty od razu cię zaakceptował. Ma pełne zaufanie”. I to było widać. Ojciec Święty zawsze, słowem czy gestem, dawał mi znak, że czuje się dobrze w moim towarzystwie i akceptuje moją posługę.
Za zgodą ks. abp. Mieczysława Mokrzyckiego – „Najbardziej lubił wtorki”
Wydawnictwo M, Kraków 2008 r.