– Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych Jan Paweł II miał dwóch głównych kierowców. Taka była potrzeba, ponieważ bardzo dużo się przemieszczał, często wyjeżdżał poza Watykan, wielokrotnie odwiedzał parafie nie tylko na terenie diecezji rzymskiej, ale też w różnych innych częściach Włoch, nie mówiąc o podróżach zagranicznych. Ze względu na to, że papież był tak szalenie energiczny i wszędzie go było pełno, obaj byli mocno „eksploatowani”. Pewnego dnia arcybiskup Monduzzi zadzwonił do szefa Autoparco i powiedział, że od tej chwili mam być trzecim, rezerwowym kierowcą papieża.
Krótko potem zacząłem wozić Jana Pawła II z Pałacu Apostolskiego na lądowisko helikoptera do Ogrodów Watykańskich albo na lotnisko Fiumicino, skąd wyruszał w podróże zagraniczne. Najczęściej dwaj pozostali kierowcy byli już wtedy w innym kraju i tam czekali na Ojca Świętego w gotowości z papamobile i z drugą limuzyną dostarczoną wcześniej w dane miejsce specjalnym wojskowym samolotem cargo lub statkiem.
Zdarzało się jednak i tak, że niespodziewanie jeździliśmy razem w dalsze trasy.
1 maja 1988 roku, wspomnienie świętego Józefa Robotnika, zaczął się zupełnie niewinnie. Papież miał się udać do prowincji Viterbo, do Civita Castellana i okolicznych miejscowości, żeby symbolicznie odwiedzić osoby tam pracujące w dniu ich patrona. Rano, jak zwykle, zawiozłem go z Pałacu Apostolskiego na lądowisko helikoptera. Szybko okazało się jednak, że z powodu gęstej mgły helikopter nie mógł wystartować. Wierni już czekali, więc momentalnie zapadła decyzja, że jedziemy samochodem. Miałem zawieźć papieża bezpośrednio na miejsce. To było jakieś sześćdziesiąt kilometrów.
Magdalena Wolińska-Riedi „Zdarzyło się w Watykanie”
Wydawnictwo Znak. Kraków 2020
Str: 235 – 236