Myśleliśmy, jak dalej zorganizować mu życie, co zrobić z audiencjami. Audiencji prywatnych już nie było, ale życie w domu toczyło się normalnie. Rano przywoziliśmy Ojca Świętego na wózku do kaplicy, mszę odprawiał na siedząco. Już nie mógł stać przy ołtarzu, to pamiętam. Sadzaliśmy go zawsze na przenośnym tronie. Odprawiał mszę świętą, przychodził do refektarza na posiłki. Wracał do normalnego życia. Dużo czytał i modlił się.
– Msze święte były milczące?
– Ojciec Święty mówił szeptem, ale można go było zrozumieć. Pod tym względem naprawdę była wielka poprawa. Głos wrócił, tylko nie wolno go było nadwyrężać.
– Po tygodniu w domu – Niedziela Palmowa. Papież podchodzi do okna…
– Lekarze prosili, żeby nie podchodził, że to może mu zaszkodzić. Znowu czuł się gorzej. Miał kłopoty z jedzeniem, z przełykaniem. Schudł. No i nie bardzo mógł przy tym mówić. Dlatego, kiedy wyszedł do okna z gałązką oliwną, tłumy wiwatowały, a on milczał. Tylko machał tą gałązką w kierunku wiernych i błogosławił im. Przełykał ślinę i widzieliśmy, że bardzo chciał coś powiedzieć, ale nie był w stanie. I wtedy chwycił się za głowę. Próbowaliśmy go nawet delikatnie odsunąć od okna, żeby się już nie męczył, ale zaprotestował. Uderzył dłonią w pulpit. Nie wiem, czy w proteście przeciwko naszej interwencji, czy przeciwko słabości, z którą nie mógł się pogodzić.
Za zgodą ks. abp. Mieczysława Mokrzyckiego – „Najbardziej lubił wtorki”
Wydawnictwo M, Kraków 2008 r.