Z papieżem i jego „rodziną” związała mnie też… choinka. Pamiętam, jak to Jan Paweł II zdecydował zgodnie z polską tradycją, żeby postawić w Watykanie wielkie żywe drzewo. Ludzie we Włoszech poczuli, że wyraża ono poczucie międzyludzkiej bliskości, domową atmosferę, nie tylko banalny coroczny zwyczaj. Ta choinka, jak również szopka na placu Świętego Piotra, to był strzał w dziesiątkę. Na początku choinki zawsze przyjeżdżały z mojej rodzinnej miejscowości. Ja to załatwiłem. W rejonie Veneto moi krewni i sąsiedzi mieli plantacje. Stamtąd przywoziliśmy drzewka, nie tylko to największe na plac, ale też wiele mniejszych do różnych wnętrz w Pałacu Apostolskim, w tym do samego apartamentu papieskiego. Wiele razy spotykałem Ojca Świętego, kiedy przygotowywaliśmy choinki u niego w pałacu. Jedną stawiałem w dużym salonie na trzecim piętrze przy jego apartamencie: była piękna, majestatyczna, miała zawsze jakieś pięć, sześć metrów wysokości. Drugą zanosiłem mu do refektarza i obok niej umieszczałem niewielką szopkę, którą zawsze wykonywałem samodzielnie. Inną szopkę montowałem po lewej stronie w korytarzu przy windzie, która prowadziła z apartamentu papieża na prywatny Dziedziniec Sykstusa V. Przywoziłem figurki wykonane przez wspaniałego artystę u mnie w północnych Włoszech, w Wenecji Euganejskiej, i sam je wszystkie komponowałem. Kiedy szykowałem szopkę, nie tylko ksiądz Stanisław i siostry przychodzili popatrzeć, ale też sam Ojciec Święty zaglądał zza framugi. Uwielbiał te chwile przedświątecznych przygotowań, takie zwyczajne. Podchodził, przyglądał się i mówił do mnie: „Ty to jesteś niezły spryciarz!”. I z uśmiechem przechodził dalej.
Magdalena Wolińska-Riedi „Zdarzyło się w Watykanie”
Wydawnictwo Znak. Kraków 2020
Str: 79 – 80