Arcybiskup opowiada, że Jan Paweł II był potem bardzo zmęczony. Kosztowało go to dużo wysiłku. I emocji. Kiedy wracaliśmy do domu, nie mówił już nic – wspomina. – Co najwyżej, że spowiadał w różnych językach. Widzieliśmy, że bardzo to przeżywał. On w ogóle bardzo przeżywał swoje kapłaństwo. To, że spowiadał do końca, było dla nas czytelnym znakiem. Bez sakramentu pokuty nie ma pojednania z Bogiem. A ksiądz – nieważne, biskup czy papież, musi ludziom w tym pojednaniu z Bogiem pomagać. Ten znak był tym bardziej wymowny, że Jan Paweł II spowiadał przed Wielkanocą, w Wielki Piątek. Tylko w ostatni Wielki Piątek nie miał już sił. Nie zszedł do bazyliki. Był już bardzo słaby. Sam spowiadał się co tydzień. Ojciec Święty spowiadał się w soboty – mówi arcybiskup Mokrzycki. – Było wtedy więcej wolnego czasu. Zwykle spowiadał się wieczorem. Spowiednik przychodził do kaplicy w apartamencie. Już wszyscy spowiednicy Ojca Świętego zmarli. Ojciec Klemens Śliwiński był ostatni. Zmarł w listopadzie 2012 roku. Papież bardzo go doceniał. Podarował mu nawet stułę, w której sam spowiadał. Stuła wisi w łagiewnickim klasztorze gdzie ojciec Śliwiński przez lata dyżurował w konfesjonale.
Za zgodą ks. abp. Mieczysława Mokrzyckiego – „Miejsce dla każdego”
Wydawnictwo Znak, Kraków 2013 r.