Szanse, by podczas audiencji generalnej dotknąć papieskiej szaty, zwłaszcza zimą, kiedy spotykał się z wiernymi w sali były całkiem spore. Najważniejsze, to przyjść bardzo, bardzo wcześnie, zająć miejsce tuż przy środkowym trakcie i nie ruszać się stamtąd za nic w świecie – no i przynieść z sobą jakiś prezent. Karol Wojtyła nie potrafił bowiem nie zatrzymać się przy tych, którzy chcieli mu coś podarować, nawet jeżeli były to tylko rysunki nagryzmolone przez maluchy. Był jeszcze jeden sposób, by zmusić papieża do przystanięcia – nie był w stanie odmówić dzieciom, które prosiły go o wpis do swoich modlitewników. Bywały takie dni, kiedy spotkania z wiernymi w sali audiencyjnej ciągnęły się bez końca.
Z czasem dowiedziałem się o dwóch kolejnych możliwościach spotkania z papieżem. Jedna automatycznie znajdowała się poza moim zasięgiem – to prywatna audiencja, na którą szansę mieli prezydenci państw, ważni politycy i inne VIP-y wszelkiej maści. Druga, to zaproszenie na mszę poranną. Nabożeństwa odprawiane w prywatnej kaplicy papieża były wówczas owiane legendą. Każdy w Rzymie wiedział, że się odbywają i że papież rzeczywiście zaprasza na nie wąskie grono osób. Nikt jednak nie potrafił powiedzieć, kim są owi szczęśliwcy. Rzymscy księża prowadzili rozmowy na temat tych prywatnych mszy wyłącznie szeptem. Sprawując Eucharystię, papież miał dzień w dzień prosić Boga o cud.
Andreas Englisch. „Uzdrowiciel. Cuda Świętego Jana Pawła II”.
Wydawnictwo WAM. Księża Jezuici. Kraków 2015