Karol Wojtyła góry ma we krwi. Przemierzał je od najmłodszych lat – z ojcem chodził w Beskidy i w Tatry. Ojciec pokazał mu przyrodę, uwrażliwił na jej piękno, nauczył go rozpoznawać i nazywać ptaki, drzewa i kwiaty. Dlatego Karol stał się pierwszym polskim pionierem kapłaństwa campingowego i turystycznego.
Ojciec też zaszczepił w nim potrzebę aktywności fizycznej, którą później rozwinął Czesław Panczakiewicz, nauczyciel gimnastyki w wadowickim gimnazjum. Z nim to i grupką innych młodych zapaleńców młody Karol przemierzał dopiero co wytyczone szlaki Beskidu Małego, Beskidu Makowskiego, zdobywał okoliczne szczyty: Leskowiec, z którego widać Tatry, Madohorę porośniętą dzikim lasem, Bliźniaki o dwóch wierzchołkach, Ostry Wierch, Chełm…
Wieczory spędzali przy ognisku, śpiewając i piekąc ziemniaki Ślady tych wędrówek odnaleźć można we wczesnej twórczości poetyckiej przyszłego Papieża, m.in. w “Balladach beskidzkich”.
Później, jako alumn seminarium duchownego w Krakowie, spędzał wakacje w odległych o 9 km od miasta Raciborowicach u tamtejszego wikarego. Większość czasu wędrował po okolicy z grupą przyjaciół.
W GÓRACH SŁYCHAĆ BOGA
„Byt człowieka jest przemijający i zmienny. Góry istnieją w sposób pewny i trwały, są wymownym obrazem niezmiennej wieczności Boga” – mówił potem już jako Papież w 200 rocznicę zdobycia najwyższego szczytu Europy, Mont Blanc. – „W górach niknie bezładny zgiełk miasta, panuje cisza bezmiernych przestrzeni, która pozwala człowiekowi wyraźniej usłyszeć wewnętrzne echo głosu Boga.”
Podczas studiów w Rzymie świeżo wyświęcony kapłan Karol Wojtyła każdą wolną chwilę poświęcał na zwiedzanie historycznych zabytków: klasztorów, gdzie przebywał św. Franciszek, cmentarza na Monte Cassino, Neapolu, Capri…
„Wybraliśmy się kiedyś do Subiatco, kolebki zakonu benedyktynów” – wspomina przyjaciel z tamtych lat, Stanisław Starowieyski. – „Oglądaliśmy z podziwem różne «kondygnacje» klasztorów narosłych wokół słynnej groty, w której młody Benedykt rozpoczął swe życie dla Boga. (…) Panowała cisza, gdzieś w górze szumiał potok. Wtedy ks. Karol powiedział tylko to zdanie: «Trzeba tak sobie życie urządzać, żeby wszystko Boga chwaliło, a mnisi to umieją»”.
Miłość do wędrowania, zaszczepiona w dzieciństwie, owocowała w dojrzałym życiu. Jako biskup krakowskiej diecezji, a potem jako kardynał nie zaprzestał tej formy wypoczynku. Wędrował głównie podczas wakacji, ale też zdarzały się mu krótkie wypady w ciągu roku. „Długie godziny marszu w milczeniu, wydawałoby się monotonnego, a w rzeczywistości pełnego skupienia przemierzania ośnieżonych tatrzańskich zboczy, zmagania się z wichrem, deszczem, śnieżycą, stawały się godzinami zanurzenia w modlitwie, zażyłego obcowania z Bogiem. Ich zwieńczeniem, namacalnym wyrazem był odmawiany na koniec z towarzyszami drogi «Magnificat» czy dziękczynny psalm – pisze ks. prof. Stanisław Nagy SCJ w książce „Obecność”. I podkreśla, że odpoczynek dla przyszłego Papieża musiał się nieodzownie łączyć z wysiłkiem fizycznym, zawierać element walki z różnorakimi niedogodnościami, być odpoczynkiem dynamicznym, „zdobywanym za cenę utrudzenia i poświęcenia”.
WUJEK – DUSZPASTERZ CAMPINGOWY
W marcu 1949 r. Wojtyła zostaje wikariuszem kościoła św. Floriana, gdzie długie tradycje ma duszpasterstwo akademickie. „Dość niespodziewanie zaczyna chodzić na wycieczki z młodzieżą. Niespodziewanie, ale zarazem konsekwentnie, bo przecież wciąż usiłował znaleźć szersze pole kontaktów z parafianami” -wspomina biograf i przyjaciel Karola, ks. Mieczysław Maliński.
Zimą są to wyprawy narciarskie, latem spływy kajakowe na północy Polski lub wędrowanie po górach. Z początku trzeba było przełamać wiele barier psychicznych – w owych czasach dla księdza zdjęcie sutanny i włożenie cywilnego ubrania było właściwie nie do przyjęcia. Jednak ksiądz Wojtyła widział, jak bardzo młodzież potrzebuje takiego kontaktu. Żeby nie gorszyć ludzi, do przystojnego mężczyzny w turystycznym stroju zwracano się „Wujku”.
Wojtyła był orędownikiem tzw. kapłaństwa campingowego i turystycznego. Uważał, że dla tej całej rzeszy młodych ludzi, wędrującej z plecakami po górach, przemierzającej rowerem szosy czy też kajakiem szlaki wodne, warto poświęcić inne duszpasterstwo. Na rzecz duszpasterstwa „obejmującego całego człowieka, z jego zainteresowaniami problemami, pracą i odpoczynkiem, z jego aktualnym stylem życia”.
„Metody? Są one proste, podstawowe…” – pisał Wojtyła w piśmie „Homo Dei” z 1957 roku. – „Msza św. codzienna na ołtarzu przenośnym w różnych fantastycznych zakątkach naszej ziemi: ołtarz na wiosłach, ołtarz na śniegu, ołtarz na plecakach – żywa natura (nie tylko wytwór ludzkiej sztuki) bierze udział w Ofierze Syna Bożego. Msza św. więc stanowi modlitwę poranną i pierwszy zbiorowy czyn po pobudce. Przy tym kilka słów: myśl na cały dzień…”.
Podczas wycieczek rozmawiało się o wszystkim -od spraw sumienia, do dowodów na istnienie Boga i katolickiej nauki społeczno-etycznej. Ksiądz Karol Wojtyła tak opisał ich sens: „Chodzi o to, ażeby umieć rozmawiać o wszystkim, o filmach, o książkach, o pracy zawodowej, o badaniach naukowych i jazz-bandzie w sposób właściwy”.
PASTERZOWI – PASTERZE
Ulubione trasy górskich wędrówek Karola Wojtyły biegną po Karpatach: w Beskidzie Małym, Sądeckim, Żywieckim, w Gorcach, Pieninach, Tatrach oraz Bieszczadach.
W Beskidach spędzał wakacje w początku lat 50., niejednokrotnie przemierzając drogę na Leskowiec przez szczyt zwany czasem Jaworzyną (890 m n.p.m.). Dla upamiętnienia „bliskich związków, jakie łączyły Ojca Świętego, Papieża Jana Pawła II z Beskidem Małym, jak również Jego Rodzinę, od wieków zamieszkującą u stóp Beskidu Małego, w Czancu”, Komisja Turystyki Górskiej PTTK w Wadowicach postanowiła nadać szczytowi oficjalną nazwę Groń Jana Pawła II.
Karol Wojtyła wędrował po górach także jako docent, a potem profesor Wydziału Teologicznego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Tytuły naukowe nie zmieniły jego stosunku do góralskiego ludu. Często rozmawiał z bacami, zaglądał do pasterskich szałasów, dowcipkował, w lot łapiąc góralski humor.
Legenda głosi, że pewnego razu, już jako kardynał, pomagał góralom znosić gałęzie na ognisko. Gdy ułożono stos, Wojtyła miał go podpalić – zgodnie ze zwyczajem – tylko jedną zapałką. Gdy mu się udało, baca miał rzec: „Widzi się, ze nos kardynał Łojcem Świntym zostanie.”
W Gorcach lubił wspinać się na Lubań, Turbacz, Kiczorę. Znali go górale spod Turbacza, i gdy tylko został Papieżem, postanowili mu zbudować kapliczkę, bo „co będzie, jeśli przyjedzie w Gorce i nie będzie miał gdzie się pomodlić?”. Drewniana kapliczka stoi na Rusankowej Polanie, niedaleko schroniska. Nad wejściem napis: „Pasterzowi – pasterze”. Papież nie zdołał jej poświęcić, ma jednak klucze do swojej „bacówki” pod Turbaczem. W sezonie odprawia się tu msze przy „ołtarzu z dwutonowej bryły tatrzańskiego granitu, przed rzeźbą Matki Boskiej Bolesnej – Królowej Gorców” – podaje Stanisław Stolarczyk w książce „Papież, jakiego nie znamy”.
W Bieszczadach również zachowała się pamiątka po wędrówkach Karola Wojtyły. Pierwszy raz udał się w te, wówczas zupełnie dzikie, zakątki w sierpniu 1953 roku z siedemnastoosobową grupą młodzieży. Plecak „Wujka” był dodatkowo obciążony naczyniami liturgicznymi. Piętnastodniowa wędrówka odbywała się przez Połoninę Wetlińską, Caryńską, na Smerek, Chrysz-czatą, do Cisnej, Komańczy… Weszli na Tarnicę, najwyższą górę polskich Bieszczad (1346 m n.p.m.). Na jej szczycie stoi dziś kapliczka ze świątkiem, pod którym widnieje tabliczka informująca, że tą drogą „przyszły Papież-Polak wędrował w burzliwych latach powojennych”.
TATRY Z KSIĘDZEM STYCZNIEM
W Tatry przyjeżdżał przez cały rok. Szczególnie chętnie na Wiktorówki nieopodal Rusinowej Polany, gdzie w 1860 r. Matka Boska Jaworzyńska Królowa Tatr pomogła odnaleźć pasterce Marysi zagubione owce. W tym miejscu w 1975 r. kardynał Wojtyła stworzył w leśnym kościółku ośrodek duszpasterski.
Wielokrotnie przemierzał Dolinę Chochołowską w drodze na Jarząbczy Wierch, z Hali Gąsienicowej wchodził na Kościelec, jedną z najtrudniejszych tras Tatr Polskich: przez Kozią Przełęcz (2137m n.p.m.), Zamarłą Turnię, Orlą Perć z przejściem łańcuchowym na Zawrat.
Był bardzo dobrym narciarzem, jeździł pewnie, dobrze technicznie
W Tatrach bywał wielokrotnie na nartach. Najchętniej szusował z ks. Stanisławem Styczniem. „Przez wiele lat jeździliśmy wspólnie na narty. Stwierdzić więc mogę, że nasz przyszły Ojciec Święty nie lubił Kasprowego Wierchu. Ulubionymi natomiast wyprawami były zawsze wypady, które robiliśmy z Doliny Chochołowskiej na Rakoń (…) czy na Grzesia.”
Najpierw wspinali się po zboczu na fokach przypiętych do desek, by osiągnąwszy szczyt szusować w dolinę. Był bardzo dobrym narciarzem, jeździł pewnie, dobrze technicznie, pokonanie wszelkich trudności terenu przychodziło mu łatwo. Jeździł wszak od młodości – początkowo na deskach przyczepionych – wprost do butów, potem na prawdziwych nartach, otrzymanych od ojca za wzorowe wyniki w nauce w gimnazjum.
MEDYTACJA NA STOKU
Jeździł, kiedy tylko się dało. Jako kardynał potrafił wyjechać prosto po Pasterce, w nocy, by od rana zaliczyć sześciogodzinną „dniówkę” na stoku i po południu wrócić. Co roku należało zaliczyć przynajmniej 14 dniówek. Nic więc dziwnego, że narciarską pasję musiał łączyć z coraz liczniejszymi obowiązkami. Bywało, że na stoku była obecna niemal cała katedra z KUL-u i poważne dyskusje przeprowadzano na bieżąco.
Na stoku zawsze znajdował chwilę na zadumę. Przystawał, mówił „pomedytujmy z godzinkę” i trwał w modlitwie, zapatrzony w góry, nawet kilka godzin…
W latach 50. wędrował na nartach od wsi do wsi w zaprzyjaźnionym gronie „młodych fizyków” z Krakowa (m.in. Jerzego i Danuty Ciesielskich, Jerzego i Janiny Janików, Joachima Gudela). Potem są to już kilkudniowe pobyty w jednym schronisku, np. w Prehybie, gdzie – jak podaje Stanisław Stolarczyk -w księdze pamiątkowej zachowały się wpisy z lat 1959-69, informujące o corocznym, narciarskim pobycie „K.W.” *
Z WUJKIEM W KALOSZU
Inną pasją Karola Wojtyły było pływanie. Od połowy lat 50. część wakacji spędzał w kajaku. Na początku była Brda w Borach Tucholskich, potem Drwa, gdzie był kapitanem słynnego wysłużonego kajaka „Kalosza”, później Czarną Hańczą na Pojezierze Augustowskie, Łyna, San, Wigry…
Zarówno w drodze, jak i podczas biwaków każdy mógł z nim porozmawiać o religii, filozofii, etyce, wierze. Poza tym – jak inni – stawiał namioty, szorował okopcone nad ogniem menażki, grał w piłkę nożną (raz był nawet kontuzjowany), śpiewał przy ognisku do późnej nocy. Uczestnicy tych wypraw wspominają z rozrzewnieniem popisowy numer wokalny Wujka – „Balladę o Louisie”, opowiadającą historię przedwojennego meczu bokserskiego.
Każdy dzień rozpoczynał się mszą przy prowizorycznym ołtarzu sporządzonym naprędce np. z odwróconych kajaków. Na każdym szlaku był duszpasterzem. Zabierał do swojego „Kalosza” przyjaciół na indywidualne rekolekcje. Nawet gdy został mianowany sufraganem archidiecezji krakowskiej w sierpniu 1958 r., przerwał wyprawę, jedynie na kilka dni. Po powrocie na Mazury oświadczył, że „nie ma powodu, by Wujek został zlikwidowany”. I pływał tak do roku 1978, kiedy – jak stwierdził – przesiadł się z kajaka na Łódź Piotrową.
KARDYNAŁ
Pod koniec maja 1955 r. ksiądz Wojtyła wziął udział w XIV Ogólnopolskim Spływie Kajakowym na Dunajcu z Nowego Targu do Szczawnicy, podczas którego przytrafiła mu się przygoda. W Sromowcach Niżnych kajak nadział się na jakiś podwodny głaz i przedziurawił. Woda wypełniała go powoli, tak że dopiero dopłynąwszy do mety w Szczawnicy, poszedł na dno. W lodowatej wodzie znalazł się ksiądz wraz z całym ekwipunkiem. Tylko brewiarz pozostał suchy…
Na temat wodnych i górskich przygód Karola Wojtyły krąży wiele opowieści. Jedną z nich podaje Stanisław Stolarczyk: „Przed wielu laty zjawił się pod Turbaczem biskup Karol Wojtyła i z zapałem zabrał się do zjazdów, korzystając z miejscowego wyciągu. Aby jednak nie tracić czasu w oczekiwaniu na wjazd, pogrążał się w lekturze brewiarza. Za którymś jednak razem brewiarz, nie dość dobrze schowany, wysunął się z kieszeni i przepadł. Ksiądz biskup stracił wiele czasu na bezskutecznych próbach odnalezienia egzemplarza książki, do której był wyjątkowo przywiązany. Ale wszystko na próżno. Brewiarz przepadł jak kamień w wodę. Ksiądz Wojtyła poprzyklejał więc w schronisku i na wielu sąsiednich tabliczkach-drogowskazach anonsy o zgubie i w nienajlepszym humorze wrócił do Krakowa.
Jakież było jego zdziwienie, gdy furtian wręczył mu zgubiony niedawno brewiarz. Okazało się, że odnalazł go jakiś turysta i mimo, iż nie był podpisany, bez trudu domyślił się, do kogo należy. Już wówczas biskup Karol Wojtyła był osobą powszechnie znaną i cieszącą się rosnącym wciąż zainteresowaniem.
- Jako turysta Karol Wojtyła byt związany z Polskim Towarzystwem Tatrzańskim, a od 1951 r. z Polskim Towarzystwem Turystyczno-Krajoznawczym. Dlatego podczas drugiej pielgrzymki do Polski otrzymał insygnia Członka Honorowego PTTK oraz Złotą Odznakę PTTK.
- Na szlakach turystycznych często można spotkać pamiątkowe tablice informujące, że tędy wędrował kiedyś Następca św. Piotra.
- Jego narty, buty, wysłużony plecak i wiosło z licznych kajakowych wędrówek można oglądać w domu rodzinnym w Wadowicach.
Źródło: nowytarg.pl