W dniach 14-21.07.2019 roku mieliśmy możliwość odwiedzić Ziemię Świętą. Od początku czuliśmy z mężem, że to Bóg Ojciec chce nas zaprowadzić w miejsca, po których chodził Jego Syn. Nie wszystko jednak szło gładko. Pojawiła się przeszkoda finansowa, a kiedy ta została pokonana, okazało się, że mój paszport nie jest ważny. Zostało niewiele czasu do wyjazdu, na który byliśmy już zapisani, kiedy rozpoczęła się procedura w biurze paszportowym. Rodzina z troski o nas, znając sytuację polityczną oraz warunki klimatyczne w Ziemi Świętej, miała wątpliwości, czy na pewno powinniśmy jechać. Zastanawialiśmy się, czy uda nam się pojechać i przekonywaliśmy samych siebie, że to nie jest ostatni moment na spełnienie naszego marzenia. Przecież jeśli wolą Boga jest zaprowadzić nas tam, to jeszcze będzie ku temu okazja. Kiedy wszystko wydawało się przesądzone i wspólnie podjęliśmy decyzję o rezygnacji z udziału w pielgrzymce, zadzwonił telefon. Usłyszeliśmy jedną z sióstr zakonnych, mającą uczestniczyć w wyjeździe, która ze wzruszeniem w głosie mówiła, jak bardzo się cieszy, że będziemy wspólnie pielgrzymować. W tym momencie wiedzieliśmy, że Bóg chce, abyśmy byli częścią tego dzieła. Czekaliśmy. Udał się odnowić paszport przed wyjazdem, a pewnego dnia mąż z podekscytowaniem w głosie powiedział mi, kto będzie naszym przewodnikiem podczas wyjazdu. W tamtym momencie nic mi to nie mówiło, ale teraz wiem, że to gest Boga, mający o kolejny krok przybliżyć nas do Niego.
Zmęczeni po podróży i małej ilości snu, wyruszyliśmy, aby poznawać Betlejem. Tam to po raz pierwszy w życiu śpiewaliśmy kolędy w czasie innym niż święta Bożego Narodzenia. Ze względu na lekkie zmieszanie na niektórych twarzach, siostra – przewodnik powiedziała, że w tym miejscu Boże Narodzenie trwa cały rok. W Bazylice Narodzenia, w tym najważniejszym miejscu upamiętniającym wydanie Jezusa na świat, chciało nam się, ile sił śpiewać “Bóg się rodzi” czy “Wśród nocnej ciszy”, i tylko szacunek do innych odwiedzających powstrzymywał nas przed wykorzystaniem daru głosu w pełni.
Podczas wizyty w Getsemani, mimo iż nie był to taki sam Ogród Oliwiny, jak za czasów Jezusa, doskonale można było wczuć się w sytuację Pana. Jednoczenie nasuwały nam się refleksje i pytania: jak radzimy sobie z problemami i trudami życia? Dlaczego tak łatwo potrafimy się załamać zamiast złożyć wszystko na ramiona Jezusa pamiętając, że wszystko co przeżywamy, On również poznał podczas Swego ziemskiego życia?
Po modlitwie w Ogrodzie Oliwnym przyszedł czas na Drogę Krzyżową. Słynna Via Dolorosa nie sprzyjała skupieniu i modlitwie, ale nie ma się czemu dziwić. Droga ta w większej części wiedzie przez zatłoczony rynek. Próbowaliśmy się modlić, gdy z jednej strony zachęcano nas do kupna regionalnych produktów, a z innej toczyły się rozmowy codzienne mieszkańców Jerozolimy. Mieliśmy okazję przespacerować się we dwoje po bazarze już po skończonej modlitwie. Ktoś dokądś biegł, ktoś czegoś szukał. Wystarczyło na chwilę się zatrzymać, a już gromadzili się sprzedawcy ciągnący do swojego kramu, zachwalając swoje produkty. Czułam się zagubiona i przerażona. Ale zaraz, jak czuł się Jezus? Przecież szedł dokładnie tą drogą. Był zwyczajny, roboczy dzień, a nasz Pan nie był ewenementem, tylko kolejnym skazańcem idącym z belką krzyża. Widok na porządku dziennym w tamtych czasach. Od razu przyszedł mi do głowy tekst pewnej piosenki: “Drogą Via Dolorosa w Jeruzalem w tamten dzień umęczony, zbity człowiek wolno szedł. Tłum się cisnął z wszystkich stron, powtarzając słowa te:
“Ukrzyżuj Go!”
Droga krzyżowa kończyła się w Bazylice Grobu. Świątynia ta wywarła na nas duże wrażenie. Ogromny kościół, w którym modlą się ludzie wszystkich wyznań chrześcijańskich. Każde z wyznań ma swoją kaplicę w innej części bazyliki. Mimo pozornej współpracy, miejsce to rodziło i nadal rodzi wiele napięć. Niemniej jednak w trakcie pobytu w tym miejscu mogliśmy usłyszeć wiele modlitw w różnych językach, wznoszonych do Jedynego Boga, co było budujące. W długiej kolejce oczekujących na podejście do miejsca upamiętniającego ukrzyżowanie, mogliśmy wysłuchać kolejnych wspaniałych rozważań tekstów biblijnych, związanych z męką, śmiercią i zmartwychwstaniem Jezusa. Chwila na Golgocie była krótka, ale podczas tego momentu doświadczyliśmy, jak bardzo cierpiał Jezus.
Kolejnym punktem programu, który szczególnie zapadł nam w pamięć była Msza święta na pustyni. Pustynia jako teren, jako krajobraz zapiera dech w piersiach i wywiera ogromne wrażenie. Podczas tej Mszy Bóg pozwolił nam zrozumieć różnicę między pustynią a pustką, gdzie pierwsze bardzo sprzyja modlitwie, a drugie nie będzie naszym doświadczeniem, jeśli tylko w pełni zaufamy Bogu.
W trakcie wizyty w Kanie Galilejskiej została odprawiona Msza święta w intencji wszystkich obecnych na pielgrzymce małżeństw. Wchodziliśmy do kościoła w uroczystej procesji od małżeństwa z najdłuższym do małżeństwa z najkrótszym stażem. Bardzo mocno została podkreślona wartość, jaką stanowi rodzina i małżeństwo, jako jej zaczątek. Głównym punktem podczas Mszy świętej było uroczyste odnowienie przyrzeczeń małżeńskich. My doskonale pamiętaliśmy moment składania sobie przysięgi, przecież minął dopiero niecały rok od naszego ślubu. Był to wzruszający moment, kiedy po raz kolejny mogliśmy stanąć przed Bogiem. Co musiało czuć małżeństwo z 40-letnim stażem? Podczas uroczystego wyjścia zagrano nam tradycyjny Marsz Mendelsona, a przed kościołem sypano cukierki. Pewna grupa azjatyckich turystów myślała, że trafiła na ślub i byli lekko zdezorientowani widząc kilkanaście par wychodzących z kościoła.
Podczas wyjazdu był czas na wszystko, co ważne w życiu człowieka: na strawę duchową, zawieranie nowych znajomości, zwiedzenie i odpoczynek nad morzem. Piękne nadmorskie tereny zachęcały do zatrzymania się. Czerpaliśmy dużą przyjemność z rejsu po Jeziorze Galilejskim, z kąpieli w Morzu Martwym, z wędrówek po pagórkach i dolinach i zachwycaliśmy się nad potęgą i miłością Boga, który stworzył świat i pozwolił nam na nim żyć.
Gdybyśmy mieli wybrać najcenniejszą rzecz, która dała nam pielgrzymka do Ziemi Świętej, byłoby to głębsze poznanie Słowa Bożego. Teraz na końcu pielgrzymki zrozumiałam podekscytowanie męża, kiedy powiedział mi kto będzie naszym przewodnikiem. Wszystko za sprawą wspaniałej siostry Judyty, która była naszą przewodniczką i przy pomocy swojej wiary, wiedzy i wrażliwości w niezwykły sposób przybliżyła nam historie biblijne. Bez wątpienia jest ona narzędziem w rękach Ojca, którym posłużył się, aby jeszcze bardziej rozkochać nas w Swoim Słowie.
Spełniło się nasze marzenie: byliśmy w Ziemi Świętej. Byliśmy tam z mężem prawie rok po naszym ślubie, a wyjazd ten był naszą podróżą poślubną. Zawdzięczamy to Najdroższemu Bogu Ojcu i wszystkim, których postawił na naszej drodze podczas przygotowań do wyjazdu i w trakcie pielgrzymki. Bogu niech będą dzięki!
Anna i Mateusz Kruszewscy