Ciągle było mnóstwo ludzi

Na służbie byłem zwykle do dwudziestej. Po południu, właśnie około siedemnastej, pałac pustoszał, a Dziedziniec Świętego Damazego wypełniała niesamowita cisza. Czekało się wtedy na pojedynczych gości specjalnych, którzy szli do papieża albo do kardynała sekretarza stanu. Zwykle w niedzielne późne popołudnia przychodziła wielka grupa Polaków na audiencję prywatną do Ojca Świętego w Sali Klementyńskiej.
Jan Paweł II non stop przyciągał rzesze ludzi. Jak magnes. Pamiętam, że w pierwszych latach odnosiłem wrażenie, iż każdy dzień jest podobnie intensywny i podobnie uroczysty. Nie odróżniałem, czy to zwykły dzień tygodnia, czy niedziela albo święto. Ciągle było mnóstwo ludzi.
18 maja każdego roku, w swoje urodziny, papież zapraszał kardynałów – swoich rówieśników. Przychodzili do niego na obiad. Zbierali się przed czasem u nas w saloniku, kiedy kończyła się wcześniejsza audiencja oficjalna, i czekali na sygnał, żeby wjechać na górę. Co roku rozglądali się tak między sobą – było ich dwunastu, może trzynastu – i szeptam żartobliwie mówili: „No, którego to w tym roku brakuje?”. Z biegiem czasu tak się stało, że rzeczywiście co roku któregoś ubywało… Przekroczyli już wówczas osiemdziesiątkę. Niektórych z nich prowadziłem pod rękę do apartamentu papieża, bo byli już słabi, mało sprawni.
Magdalena Wolińska-Riedi „Zdarzyło się w Watykanie”
Wydawnictwo Znak . Kraków 2020
Str: 49 – 50