Wszyscy kardynałowie podchodzili, aby złożyć mu homagium. On, widząc zbliżającego się kardynała Wyszyńskiego, objął go i mocno przytulił do siebie. Tymczasem z komina Kaplicy Sykstyńskiej unosił się biały dym.
„Więc oto idzie Papież Słowiański, Ludowy brat” – pisał ponad sto lat wcześniej wielki poeta Juliusz Słowacki.
Byłem na placu świętego Piotra, przy wejściu do bazyliki i słyszałem, jak kardynał Pericle Felici ogłosił imię nowego papieża: to był mój biskup! Mój biskup!
Oczywiście cieszyłem się, ale byłem jak skamieniały. Myślałem sobie: „Stało się!”. Stało się to, co nie miało się stać. W Krakowie byli ludzie, którzy modlili się, aby nie został wybrany. Pragnęli, aby pozostał w diecezji, aby nie odszedł. Nikt nie wierzył, że może wydarzyć się coś podobnego. A jednak się wydarzyło! Stało się! Również w Polsce, po chwili niedowierzania, nastąpiła eksplozja radości. Naród wyległ na ulice, na place, chciał wykrzyczeć szczęście, wzruszenie i dumę, że Syn polskiej ziemi został Następcą Świętego Piotra. Tymczasem ktoś rozpoznał mnie w tłumie, podszedł i zaprowadził do wejścia do Watykanu, które z powodu konklawe wciąż było zamknięte. W „pokoju łez” przylegającym do Kaplicy Sykstyńskiej Papież przymierzał nowe szaty. Miał pokazać się w oknie loggii po zewnętrznej stronie Bazyliki i udzielić błogosławieństwa. Zbliżając się do balkonu i widząc niezmierzone tłumy zapytał jedną z towarzyszących mu osób, czy nie należy powiedzieć kilka słów. Odpowiedziano mu, że protokół tego nie przewiduje. Jednak Jan Paweł II, po dotarciu do „loggii błogosławieństw”, kierując się wewnętrznym pragnieniem, przemówił. „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. „Na wieki wieków. Amen”. „Nie wiem, czy potrafię wyrazić się jasno w waszym … naszym języku włoskim. Jeżeli się pomylę, to mnie poprawicie…”. I wybuchły gromkie, niekończące się oklaski.
Za zgodą Ks. Kard. Stanisława Dziwisza – „Świadectwo”